Mały Pies w wielkim mieście…O dżungli miejskiej słów kilka !
Na południu Polski, w mieście królów – Krakowie – żyje sobie mała sunia o imieniu Jessie. Dla Jessie miasto królów, to tak naprawdę dżungla pełna Yeti i innych potworów. Codziennie musi wiedzieć jak sobie radzić i wskakiwać niczym Tarzan na swoją bezpieczną lianę, by nie zostać zadeptaną przez ich wielkie i nierozważne stopy…
Mały Pies w wielkim mieście…O dżungli miejskiej słów kilka !
Od dawna chciałam się z Wami podzielić moim i Jessie doświadczeniem o życiu w Krakowskiej dżungli miejskiej. Właśnie nadszedł ten moment, abyście dowiedzieli się jak wygląda miejska rzeczywistość z perspektywy małego psa i jego właściciela. A myślę, że i wielu właścicieli większych psich kompanów, też to będzie dotyczyło 😉
To od czego zaczniemy?
Nasza rzeczywistość od poniedziałku do piątku wygląda mniej więcej tak:
Wstajemy. Szykujemy się z Jessie do pracy. Wsiadamy z sunią do autobusu, przesiadamy się na tramwaj. A potem od Bagateli lecimy do biura. A po drodze? Po drodze mamy starcie z miejską rzeczywistością ludzkiej nieuwagi i głupoty 😀 Czyli w cudzysłowiu “miejską dżunglą”.
Odkąd mieszkam w Krakowie obserwuję z miesiąca na miesiąc znaczny przyrost populacji. Uniwersytety, pęczki firm outsourcingowych przyciągają nowych mieszkańców i coraz bardziej zauważalny i doskwierający jest ludzki pośpiech, nerwy i nieuwaga. No i do tego kochane tłumy turystów! Kto pracuje w hotelu wie, że to zupełnie inny gatunek ludzki?
Cała mieszanka towarzyska kumuluje się głównie w MPK i centrum miasta i słynnych zakorkowanych alejach Trzech Wieszczy i Listopada. 95 % tego mix-u kulturowego to na ogół bardzo sympatyczni ludzie, ale też zarazem bardzo nierozgarnięci ?♀️ I trzeba uważać po prostu za nich….

Jako właściciel psa, musisz zacząć przewidywać przyszłość i radzić z nie ogarem innych na swój sposób…
Odkąd mam w domu Jessie i zaczęłam zabierać ją codziennie do pracy, nauczyłam się magicznie przewidywać przyszłość. Zaczęłam zwracać uwagę na totalnie nieistotne dla mnie wcześniej sytuacje i jak ich unikać.
Telefony, rowery i bajery…
Nie przejdę obojętnie obok ludzi z nosem w telefonach, których omijam szerokim łukiem – zawsze wpadną na Ciebie. Wspomnę też o rowerzystach, którzy patrzą na wszystkie strony, tylko nie w tę, w którą jadą – na Plantach w szczególności trzeba na nich uważać. Pędzą jak Ferrari 😛 Zazwyczaj jak ich widzę, to schodzę z Jessie na trawę. Zwracam też większą uwagę na tsunami ludzi uderzające za każdym razem kiedy wsiadam i wysiadam z MPK. Generalnie na przystankach jest czasami wręcz klaustrofobicznie i stresowo – wszyscy chcą szybko wysiąść, przejść i i wsiąść. Tacy ludzie mają jakby ograniczone pole widzenia i patrzą się dosłownie przed siebie. No i też trochę myślenie się wyłącza. Wiem z autopsji 😛 ZAWSZE wtedy mam Jessie na rękach z szeroko rozstawionymi łokciami. Co by było się czym odbijać od ludzi. Trochę śmiesznie to wygląda, no ale nie chcę skończyć z psem plackiem, bo ktoś się wpychał na siłę, zamiast na spokojnie poczekać. No i też głośno zwracam takim uwagę, czasami bardzo głośno ? .
Niestety starsze Panie i starsi Panowie też nie pozostają bez winy, kiedy wywijają siatami i wózeczkami z rynku na lewo i prawo. Nie raz Jessie dostała na rynku w ucho albo łapę, bo takiej Pani wózek cudem zboczył z drogi, albo laska. Raz koleś nawet wjechał w Jessie wózkiem, pomimo tego że krzyczałam “UWAGA! PIES” i było ją widać, że stoi – no było! Dookoła nie było ludzi, no!
Turyści ?
No i są jeszcze moi kochani turyści, których melduję dzień w dzień u siebie w pracy. Tak naprawdę to długi temat na bloga osoby pracującej w hotelu? Lato temu, drzwi w biurze były zawsze otwarte. Były…Do momentu kiedy Jessie nie zachciało się pobiec za jakimś szczekającym psem. Moje wołanie i panika z sercem w gardle i myślą, że zaraz wbiegnie między auta na Tomasza i skończy jako masło na drodze, nic nie dały. Zawróciła się dopiero, do jakiejś obcej Pani, która została dla mnie nie lada bohaterem! Od tamtej pory drzwi do biura są zawsze zamknięte, ale jak wpada taki zagubiony turysta do biura i chyba myśli, że znalazł się w Afryce, to pozostawia je za sobą otwarte na oścież. Nie ważne, czy to zima, czy to lato. 70% odwiedzających, nie zamyka za sobą drzwi! I tak, denerwuje mnie to niemiłosiernie, kiedy za każdym razem zwracam uwagę na zamknięcie drzwi, bo w każdej chwili Jessie może odpalić znowu głupota i nagle sobie postanowi pobiec do jakiegoś, którego szczekanie gdzieś tam słyszy. Ćwiczymy przywołanie non stop, ale natura tej kobiety jest czasami zaskakująca 😛
Ludzie czarują, a i tak nie patrzą…
Często i gęsto czyli tak średnio 4 razy na dzień wsiadam z Jessie do MPK… I powiem Wam szczerze, że jest to jedno z najgorszych miejsc, do których może trafić psiarz ze swoim psem w Krakowie…Niestety nasza aglomeracja jest przeogromna, a przez wzgląd na brak metra, albo szybkiej kolejki miejskiej i ścieżek rowerowych, tłum nie ma gdzie się rozproszyć i kumuluje się w tramwajach i autobusach…no i autach 😛 Kraków jest obfity w koreczki, niestety nie te dobre 😉 A kiedy do krakowskiego aglomeracyjnego mixu dodamy ludzki pośpiech i nie ogar – no cóż..po prostu będzie się działo.
Nachalność, Torbacze i Marzyciele…
Z jednej strony ludzie jak widzą Jessie to wyciągają bez pytania swoje długie ręce żeby ją pogłaskać. Dopiero jak już położą rękę reflektują się z pytaniem “GRYZIE?” – tak kurde! Jedzie pies bez kagańca i na pewno Ci utnie Twoją nachalną rękę 😉
Z drugiej strony są tacy, którzy ciskają się ze swoimi wielkimi torbami i trącają po drodze wszystkich, nie zważając totalnie na to co robią. Już nauczyłam się siadać przy oknie. A jak siedzę gdzieś z brzegu, to tak chronię głowę Jessie, żeby jej nikt nie urwał.
Z trzeciej są pasażerowie w stylu Dyzia Marzyciela, którzy niby widzą co się dzieje dookoła, ale tak naprawdę nie widzą nic pod nogami i depczą i trącają każdego na swojej drodze. Dlatego zawsze, ale to ZAWSZE trzymam Jessie na kolanach albo w rękach. Dopiero kiedy jest 5 ludzi na krzyż w MPK daję Jessie zejść na ziemię. Ludzie po prostu nie patrzą co mają pod nogami, a takie 7kg na czterech łapach łatwo przydeptać i zadeptać, kiedy wszyscy się cisną niczym szprotki w puszce. Często marzę o tym, żeby ktoś opatentował metalową (a do tego przewiewną i lekką) zbroję dla mojej Jessie. Miałabym gwarancję, że nikt jej nie zdepcze!
Miejscy truciciele.
Trochę ponarzekałam na nieogarniętych ludzi, ale w miejskiej dżungli niestety występuje jeszcze jeden i zarazem najgorszy gatunek człowieka z możliwych….MIEJSKI TRUCICIEL. Niestety przez miejskich trucicieli nasze psiaki nie są nigdzie bezpieczne. Kiełbasy z gwoździami, trutkami na szczury – to standard miejskiej rzeczywistości i to nawet w tak popularnych miejscach jak krakowski Park Jordana. Wielu trucicieli jest nawet nieświadomych swoich czynów, kiedy wyrzucają resztki po obiedzie “dla ptaszków”. Takie resztki leżą na tej ziemi, gniją i niestety trują nasze psiaki i kociaki. Co najgorsze, każdy z nich jest bezkarny. Ciężko przyłapać takich Houdini na gorącym uczynku.
Z pozoru na bezpiecznym krakowskim Żabińcu, Jessie już czterokrotnie się otruła. Wspomnę jeszcze o kilku psach sąsiadów i licznych, zarazem smutnych opowieściach właścicieli psiaków w żałobie. Najgorsze zatrucie Jessie miała tuż po powrocie z Pragi. Dosłownie liznęła krzak pod blokiem i na drugi dzień skończyła pod kroplówką. Co było wylane na ten krzak? Niestety się nie dowiem, ale od tamtej pory bacznie pilnuję czemu przywąchuje się Jessie. Nigdy nie pozwalam jej niczego zlizywać. Zawsze też monitoruję, co leży na ziemi, a nocami chodzę po prostu z włączoną latarką w telefonie. Pamiętajcie, że trutka zadziała dużo szybciej na małego psa w porównaniu do dużego.
Brud, syf, malaria i szkło!
Ja naprawdę nie wiem co się z tymi ludźmi dzieje, ale seryjnie coraz bardziej śmiecą. Kraków w porównaniu do Łodzi dalej jest mega czysty, ale i tak czy siak co raz częściej muszę omijać chodniki pełne szkła, trawniki pełne petów i kapsli. W domu też tak śmiecą? No chyba tak, skoro każdy teren dobry na śmietnik…
No i psie kupy! Serio! W sklepach zoologicznych są specjalne woreczki, wystarczy też zwykła siatka ze sklepu żeby pozbierać kupę po swoim psie. Dla osób mających problemy z plecami są specjalne łapki na kupy. I dla przykładu na Krakowskich Plantach jedna starsza Pani z przeuroczym Spanielem Bruno, codziennie przychodzi z taką kupołapką i zbiera po swoim psiaku, to co z siebie wyrzucił.
Jak dbać o “BHP” psa w mieście?
Przede wszystkim każdy psiarz powinien rozglądać się dookoła siebie i psa, no i nauczyć unikania różnych nieprzyjemnych sytuacji. Im częściej każdy z Was będzie w mieście, na pewno zacznie zwracać uwagę na ludzi i uważać po prostu za nich. Nauczycie się krzyczeć “UWAGA!”, aby zwrócić uwagę nieuważnym przechodniom, którzy lada moment mieliby by zdeptać Waszego psiaka. Co więcej, nauczycie się przewidywać przyszłość, jak ja i nauczycie tańczyć w tłumie tak, aby nikt o nikogo się nie obijał, albo co gorsza nie przejechał. W mieście ciężko o unikanie tłumów, to fakt i po prostu trzeba nauczyć się żyć w takim skupisku bezpiecznie.
W kwestii trutek czyhających na Wasze psy na każdym kroku. Bacznie obserwujcie co leży w trawie i starajcie się odwracać uwagę psa od “smakowitych kąsków”. Szukanie weta w okolicy, zwłaszcza w święta i weekendy, to wielki stres i liczenie każdej sekundy, zwłaszcza w przypadku małego psa.
SPRZĄTAJCIE po sobie i po swoim psie! No bo przecież nic tak nie cieszy jak kupa na bucie, albo łapie psa z rana 😛 W najgorszym przypadku będzie to zakrwawiona łapa, bo studenciakom albo kloszardom było za daleko do kosza.
Na koniec uśmiechnięta Jessie, żebyście nie myśleli, że życie w mieście to totalna udręka! Napiszemy też o zaletach życia w psa w mieście, spokojna głowa!

